Marzenia się spełniają czyli jak poleciałam Juniorem


12 lipca 2013

Od pewnego czasu miałam nieśmiałe marzenie – polecieć Juniorem. Tak sobie marzyłam i nic z tych marzeń nie było – latałam Muchą 100.  Nie narzekam na ten szybowiec, bo uwielbiam nim latać, ale Junior to byłby taki awans….

Kiedyś stał na starcie i się nawet do niego przymierzyłam, porobiłam fotki, poczułam jak to jest w nim posiedzieć. Pytałam innych jak się nim lata i wszyscy zgodnie twierdzili, że cudownie, że Junior sam lata. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że ostatnie miejsce jakie mam w książce przebiegu szkolenia szybowcowego na szybowce jest właśnie na Juniora. Zamieniłam więc marzenie w cel i je zapisałam „Polecieć Juniorem w lecie 2013”

Następnego dnia poszłam na lotnisko z zamiarem polatania na Muszce, a tu niespodzianka – Muszce skończyła się klasa. To może Pirat – zapytałam, skoro już nim latałam za wyciągarką, to na holu też dam radę…. Nie, bo Pirat na holu jest niebezpieczny. To może Junior? Nie, bo nie mam zdanego.  Pan instruktor zaproponował mi Puchatka, ale odmówiłam nim lotu na termikę, gdyż go nie lubię (Puchatka, nie instruktora ;). Po krótkich negocjacjach dostałam zgodę na zdawanie i laszowanie Juniora! WOW, szybko! :)

Ponieważ startowałam po godzinie 15, upewniłam się, czy w pierwszym locie mogę się zaczepić na termice i dostałam zgodę, tak więc polatałam sobie godzinkę i się z o nim zaprzyjaźniłam. Faktycznie bardzo przyjemnie się lata, krąży praktycznie sam, doskonale czuć podmuchy termiczne, toteż ich centrowanie nie sprawia większych kłopotów. Hol dość wymagający, szczególnie w turbulencji, gdyż lotki chodzą dość ciężko, że po kilku minutach bolała mnie ręka. Ster wysokości bardzo czuły, co szczególnie można zauważyć przy starcie i lądowaniu, hamulce skuteczne. Po locie na kręgu czuć większą doskonałość (35) – z 350 nad znakami w czwartym miałam 180 mimo dość szerokiego kręgu.

Laszowanie zakończyłam dwoma lotami po kręgu, aby dostać w tyłek od bandy ucieszonych pilotów z aeroklubu ;)

Kolejnym razem poleciałam na Juniorze w super termiczny dzień – instruktor zachęcał mnie – rób 5h. Pomyślałam sobie –” jasne, i co jeszcze?„, a tu się okazało, że wcale to nie było by takie nierealne – gdyby nie lekkie znużenie, konieczność odebrania dzieci i 3 nieodebrane połączenia od męża, nie lądowałabym po 3h ;)

Nosiło dosłownie wszędzie, a wylądować to było wyzwanie, bo ciągle miałam noszenia :) Podczas holu poprosiłam o wyczepienie w noszeniu w zespole +4m/s na wysokości 550m, gdyż holownik się dopiero uczy i czasem nie zauważa kominów i leci w czysty błękit.  Na szczęście pozwolił się wyczepić. W takich momentach przydałaby się licencja – mogłabym się sama wyczepić w odpowiednim momencie :)

Tak więc wylatałam się za wszystkie czasy – jak pokazały statystyki – zwiedziłam 20 kominów, maksymalna wysokość jaką osiągnęłam to 1673m, czyli zrobiłam przewyższenie ponad 1000m, przeleciałam odległość 192km (możliwe to?) ze średnią prędkością 92km/h.

A taki namalowałam obraz:

junior-lot-3h

Po tym locie przelot już przestał mnie tak przerażać, jak wcześniej.

Cele na lipiec (zapisane!) – przelot do licencji i akrobacja do licencji.

 

 

 

 

Zobacz także:


3 Responses to “Marzenia się spełniają czyli jak poleciałam Juniorem”

  1. Paweł pisze:

    Bardzo mi się Agnieszka podoba sformułowanie „taki namalowałam obraz” – bardzo się uśmiałem :-)

  2. Mariusz pisze:

    hmmm no nie wiem czy hol juniorem jest aż tak wymagający.

Leave a Reply to Mariusz