„Cieszę się” czyli o laszowaniu Puchacza w Bezmiechowej
28 października 2012
Patrząc na śnieg za oknem nie mogę uwierzyć, że jeszcze tydzień temu siedziałam na lotnisku w Bezmiechowej, gdzie temperatura dochodziła do 20 stopni, liście na drzewach miały wszystkie kolory jesieni, a nad stokiem pracowała termika.
To był mój drugi wyjazd do Bezmiechowej, gdzie obok integracji z członkami AGL, uczymy się latać w tych trudnych warunkach. Gdy w Gliwicach czwarty zakręt uczeń pilot powinien zrobić na wysokości ~150m, tam po starcie grawitacyjnym mamy do dyspozycji tylko jakieś 100m i ta wysokość musi wystarczyć na dwa zakręty i lądowanie z wiaterm (czasem nawet bez otwierania hamulców aerodynamicznych). Za to przydaje się hamulec na kółko – w końcu lądujemy pod stok. Takie lądowania, gdzie należy zatrzymać się w określonym miejscu, są świetnym treningiem na celność i zaprawą przed ewentualnym lądowaniem w polu
Samo wyjście na żagiel, które polega na ciasnym esowaniu nad stokiem, też jest wymagające, drobny błąd w postaci ześlizgu, wyślizgu czy zbyt dużej prędkości w zakręcie sprawia, że wysokość topnieje w oczach i jedynym wyjściem jest lądowanie, a potem „nagroda” – wyjście pod górę łapka w łapkę z szybowcem. Kilka takich wyjść pod górę i człowiek się zastanawia, czy chce jeszcze latać ;)
Jako że w zeszłym roku wróciłam z uprawnieniem do startu grawitacyjnego, tym razem został mi przydzielony nowiutki Puchacz, na którym miałam w końcu polecieć sama jednocześnie go laszując. Przesiadka z Bociana na Puchacza była bardzo wymagająca, największą trudność sprawiło mi trzymanie odpowiedniej prędkości, gdyż przyzwyczajona do bocianowej projekcji maski ciągle leciałam za szybko. Ale po kilku lotach instruktorskich usłyszałam pytanie – „To co, polecisz sama?”. Niewiele myśląc odpowiedziałam „Polecę”. I poleciałam – trzy loty samodzielne z całkiem ładnymi startami i lądowaniami dały mi uprawnienie do latania tym typem :) Yupi :)))
Hasłem wyjazdu okazało się zwykłe „Cieszę się”, które wypowiedział jeden z instruktorów gratulując pilotowi wylaszowania Salamandry. Wywołało to ogólną wesołość grupy, tak więc później już wszyscy „się cieszyli” z kolejnych laszowań, również mój Puchacz został odpowiednio uczczony ;)
Żagielkiem się w tym roku nie nacieszyłam, trudno nam było się załapać Puchaczem, który jest dość ciężki, co przy słabym wiaterku nie ułatwiało zadania, a jak już się załapaliśmy, to było więcej termiki niż żagla, ale co tam, widoki piękne i prawie godzina w powietrzu, a to najważniejsze :)
Ostatniego dnia chciałam strzelić się z gumki, tak więc przesiadłam się na starego Bociana i polecieliśmy. Żeby było bardziej wesoło, lina zsunęła się z haka i był to start mieszany – gumowo -grawitacyjny. Bociek zjechał z górki po trawie, aż w końcu się oderwał i polecieliśmy ;) Nawet nie zdążyłam się zestresować, co ta Bezmiechowa robi z człowieka ;)
W połowie dnia wiatr zmienił kierunek na północny, toteż starty grawitacyjne przestały mieć sens, zapadła decyzja, żeby uruchomić wyciągarkę. W Bezmiechowej wyciągarka stroi na górze, a startuje się z samego dołu – pod górę, do tego wyciągarka bardzo mocno ciągnie, toteż szybowiec prawie pionowo pnie się w górę. Ciekawe doświadczenie.
Atrakcją startów za wyciągarką był prywatny Perkoz, który przyjechał pofikać akrobacje nad Bezmiechową, pięknie się prezentuje ta bestia, szczególnie z wingletami.
Aż szkoda było wyjeżdżać…
Piękna relacja. Jeszcze bardziej zaostrzyłaś mi apetyt na Bezmiechową :-)
To nie jest Perkoz tylko SZD59 Acro, który obecnie lata w Krośnie