Lot szybowcem w Bezmiechowej – starty grawitacyjne i loty żaglowe


20 października 2011

Dzień 1

Przyjechaliśmy na miejsce ok. godziny 15, z nieba padał śnieg z deszczem, a chmury na niebie nie wróżyły niczego dobrego. Ekipa z Gliwic, która ciągnęła szybowiec wyjechała pod górę bez problemu i  Bociek czekał na skręcenie w hangarze. Trochę straszył swoim wyglądem i wiekiem wychuchane i błyszczące szybowce lokalne, ale mimo swojego wieku podczas wyjazdu spisał się na medal.

Zakwaterowaliśmy się w Domku Pilota (warunki bardzo studenckie, ale za to blisko na start). Do pierwszych atrakcji wieczoru można zaliczyć brak wody bieżącej oraz rąbanie drewna na opał do kominka tępą siekierą. :)
Mimo tego humory dopisywały, posililiśmy się zupkami chińskimi i pojechaliśmy do Leska na zakupy. Jak się okazało, trzeba wywoływać pogodę. ;)
Wg najstarszego pilota wyjazdu każdy koniecznie powinien wypić malibu z mleczkiem. Z braku odpowiedniego szkła niektórzy pili z filiżanek ;) Oczywiście bez lodu :)

Dzień 2

Wywoływanie pogody zadziałało i o poranku na niebie widać było błękit. Okazało się jednak, że cały poprzedni tydzień padało i stok jest zbyt mokry, aby na nim lądować i po nim wciągać szybowce. Tak więc lekko rozczarowani wybraliśmy się na wycieczkę podziwiać Solinę i widoki na dużej pętli bieszczadzkiej. A wieczorem …. wywoływania pogody ciąg dalszy i wprowadzenie teoretyczne instruktorów do lotów ;)

Dzień 3

O poranku wiał lekki wiatr z południa, więc radośnie zaczęliśmy się przygotowywać do lotów. Skręcanie i mycie szybowca, zapoznanie się z lotniskiem i zwyczajami na nim panującymi. Okazało się, że miejsce lądowania jest o 120m niżej niż miejsce startu, więc wysokościomierze należy ustawiać na 120m
Samo lotnisko nie jest płaskie jak lotniska, z którymi miałam do czynienia, lecz pofalowane i stosunkowo krótkie. Do tego zwykle ląduje się z tylnym wiatrem – inaczej się nie da.

Tak więc warunki są trudne, biorąc pod uwagę, że cały lot zaczyna się na wysokości 100m, gdzie trzeba zrobić 2 zakręty (lub jeden o 180st)  i wylądować – na lotnisku w Gliwicach ostatni zakręt robimy na 100m, a potem już tylko prosta do lądowania.

W Bezmiechowej są możliwe 3 typy startów – przy wietrze wiejącym z południa – start grawitacyjny (czyli zjazd szybowca z górki) oraz start z lin gumowych (szybowiec jest wystrzeliwany jak z procy) oraz przy pozostałym kierunku wiatru – start za wyciągarką, która stoi jakieś 120m wyżej niż szybowiec.

Zanim rozpoczęliśmy loty, wiatr zdechł, tak więc mogliśmy jedynie ćwiczyć starty grawitacyjne i lądowania. Jako uczeń-pilot miałam zrobić 3 loty instruktorskie i 3 samodzielne, aby uzyskać uprawnienie do tego typu startów. Jakoś specjalnie się nie paliłam do tego, loty samodzielne na tym lotnisku mnie przerażały.

Jako że tego dnia pierwszy lot odbył się dopiero po 12, udało mi się zrobić dwa loty instruktorskie – jeden Bocianem a drugi Puchaczem.
Utrzymać szybowiec na ścieżce było sporym wyzwaniem, ale jakoś się udawało, natomiast lądowanie wydawało się czystą abstrakcją.

[Lot szybowcem w Bezmiechowej – start grawitacyjny]

Jeszcze większym wyzwaniem było wejście pod tą wielką górę z szybowcem – ciągnął nas albo po-policyjny łaz, albo specjalna elektryczna ściągarka – ale mimo wszystko trzeba było wejść. Pierwsze wejście było koszmarne, prawie wyplułam płuca, każde następne dużo lepsze – technika czyni mistrza :)

Dzień 4

Czwartego dnia przygotowania zaczęliśmy o 8, a południowy wiatr wzmagał się z każdą godziną. Wszyscy niecierpliwie czekali, aby można było się zaczepić na żagiel. Tymczasem kolejne osoby robiły uprawnienia na starty grawitacyjne i uczyły się startów z lin gumowych.
Pan instruktor postanowił wziąć mnie w obroty i zachęcił do trzeciego lotu instruktorskiego również Puchaczem (mimo, że teoretycznie miałam na samodzielne lecieć Bocianem)

Mimo moich protestów polecieliśmy („Agnieszka, musisz umieć polecieć każdym szybowcem, nie tylko Bocianem”). Następnie powiedział, że kolejny lot mam lecieć sama. Oczywiście zaprotestowałam, ale powiedział, że będzie na dole przy radiu i mi będzie pomagał werbalnie. Nie przekonało mnie to specjalnie, więc jak przyszła moja kolej, zabrałam ze sobą na bezpiecznik innego instruktora. Drugi i trzeci lot samodzielny nie był więc już taki straszny (poleciałam sama) i dałam radę – lądowania nie były książkowe, ale koniec końców szybowiec nadawał się do następnych lotów :)

Lądowanie z tylnym wiatrem (przy moich samodzielnych wiało ok. 5m/s) jest dość ciekawe, szczególnie że po wyjściu z zakrętu do lądowania wieje w ogon i prędkość wskazywana przez prędkościomierz spada dość znacznie – co mnie bardzo zestresowało.. brrr

Tak więc uzyskałam uprawnienie do startów grawitacyjnych :) W nagrodę pan instruktor. zabrał mnie na lot żaglowy, bo już zaczęło konkretniej wiać. Niestety nie udało nam się zaczepić na zbyt długo, bo lot trwał tylko 12 minut, ale zawsze coś :) Jak pan instruktor szukał wiaterku udało mi się porobić trochę fotek.

Ponieważ wiedziałam, że to mój ostatni dzień, poprosiłam o jeszcze jeden lot żaglowy i start z lin gumowych – chciałam zobaczyć jak to jest. Nie musiałam długo czekać (ach ten urok osobisty ;) ) i polecieliśmy – tym razem na 45 minut. Lecieliśmy wzdłuż zbocza, uważając na inne szybowce i na to, aby nie przelecieć na zawietrzną. Ładnie nas nosiło, także można by tak latać kilka godzin (4h do uprawnienia nie wydają się już takie straszne). Sama technika lotu też nie jest trudna – właściwe leciałam sama na żaglu przez 30 minut, a instruktor tylko podpowiadał co poprawić.

Loty w górach pokazują prawdziwe latanie szybowcowe – to już nie jest szablonowy 5-minutowy krąg nad lotniskiem, lecz zgranie się z naturą i podporządkowanie się jej zjawiskom.

Bilans wyjazdu: 8 lotów, 68 minut, uprawnienie: start grawitacyjny.

Za rok jadę na dłużej :)

Zobacz także:


Leave a Reply