W Gliwicach nie było węży czyli nauki starów za wyciągarką ciąg dalszy
21 listopada 2011
Mąż już dawno stwierdził, że zwariowałam – znikam z domu na całe dnie na lotnisko przy temperaturze koło zera, żeby polecieć kilka razy po parę minut, po czym wracam do domu z rogalem na buzi i z błyskiem w oku i gadam jak nakręcona o tym co robiłam. ;) Dobrze, że jest coś takiego jak książka lotów, bo chyba by mi nie uwierzył, że to szybowce wprawiają mnie w taki stan :)
W minioną niedzielę również udało mi się polatać. Dzięki determinacji sekcji szybowcowej udało się na gliwickim lotnisku uruchomić wyciągarkę i zorganizować loty szybowcowe. Pogoda na loty była wyśmienita, świeciło słoneczko i nawet było widać błękit nieba. Postanowiłam więc poćwiczyć starty za wyciągarką, gdyż po zeszłotygodniowych przygodach z zahaczoną liną o kółko, zerwanym bezpiecznikiem i tropieniem węża czułam się niepewnie.
Po za tym miło było wrócić na stare śmieci – ponad dwa miesiące błąkałam się po innych lotniskach – co też oczywiście miało swoje plusy i dało mi większe obycie z obliczeniami do lądowania i większą wprawę w samym podejściu.
Na pierwsze loty poleciałam z panem instruktorem, który przekazał mi kilka cennych wskazówek i z lotu na lot było coraz lepiej, a delikatne chmurki na niebie ułatwiały utrzymanie kierunku podczas wznoszenia.
Po lotach sprawdzających zostałam wypuszczona na loty samodzielne. Bez żadnych niespodzianek wykonałam zadanie i jak się okazało zaliczyłam celność lądowania (zadanie AIV/1). Yupi :)
Kolejne zadanie w planie: esowanie
Bilans dnia: 8 lotów, w tym 3 loty samodzielne, węży nie stwierdzono. ;)
A już w środę, jak tylko pogoda dopisze, kolejne atrakcje w postaci lotów Perkozem w Częstochowie z elementami akrobacji :) Czyli to co tygrysy lubią najbardziej.