Drugi dzień lotów
27 maja 2011
Pogoda nie sprzyja lotom szybowcowym (praktycznie brak termiki i dość silny boczny wiatr), toteż na lotnisku nie ma prawie nikogo.
Instruktor decyduje że będziemy latać – ale mamy więcej pracy i mniej rąk do pomocy. Oprócz wyhangarowania Bociana musimy również rozstawić kwadrat oraz znaki.
Podczas transportu przypada mi trzymanie Bociana za skrzydło – ciężka bestia. Lotnisko już pięknie skoszone, więc nie trzeba już przedzierać się przez chaszcze.
Boczny wiatr wiejący na północny zachód sprawił, że obieramy przeciwną linię startu i lądowania i zgodnie z tym rozkładamy znaki na zachodniej stronie lotniska.
Wszystko gotowe, zaczynamy…
Pierwsze dwa loty – nic mi nie wychodzi, ogrom rzeczy do ogarnięcia, do tego boczny wiatr, który rzuca szybowcem i przeszkadza. Zaczyna mnie to przerażać – chwila nieuwagi i szybowiec traci prędkość oraz równowagę i korkociąg gotowy.
Hol za samolotem nie jest lepszy, instruktor pozwala mi sterować, ale boczny wiatr znowu przeszkadza i nie potrafię tego ogarnąć.
Następnie przerwa i wałkujemy błędy i teorię – jak się leci po prostej i w zakręcie. Instruktor na nowo tłumaczy jak należy patrzeć w szybowcu i….. eureka! źle patrzę!
Podstawowy błąd – prędkość odczytuję z prędkościomierza, co bardzo absorbuje moją uwagę i nie dostrzegam innych rzeczy.
Kolejne dwa loty – czuję że jest lepiej – światełko w tunelu – łatwiej mi zabezpieczyć prędkość i
poprawnie obserwuję horyzont, a nawet zaczynam korzystać z chyłomierza.
Nieoceniony okazuje się trymer, który pozwala ustawić pożądaną prędkość (czyli pochylenie szybowca), dzięki czemu łatwiej manewrować drążkiem przy przechyleniach.
Największy stres to lądowanie – niski przelot nad działkami i drzewami działa wręcz paraliżująco.
Największy problem sprawia mi koordynacja lotka-ster kierunku – trzecia oś to coś, nad czym trudno mi panować.
Następne loty w poniedziałek, przez weekend jest czas na analizowanie teorii i latanie w wyobraźni.