Moje pierwsze w życiu zawody szybowcowe i lot szybowcem nad chmurami


14 listopada 2011

Weekend zapowiadał się świetnie, gdyż w sobotę miały się odbyć zawody na celność lądowania na rybnickim lotnisku Gotartowice. Organizatorem imprezy był prywatny ośrodek szkolenia lotniczego BB Aero, gdzie szkoliłam się na wyciągarkę i gdzie latam sobie od czasu do czasu. Toteż postanowiłam wziąć udział w tych zawodach. Traktowałam je jako dobrą zabawę i okazję do spędzenia czasu na lotnisku w miłym towarzystwie :)

Piątek – trening przed zawodami

Dzień przed zawodami odbył się trening, gdzie ćwiczyliśmy celne lądowania. Ponieważ w dniu konkursu każdy zawodnik miał tylko jeden strzał, musieliśmy się dobrze przygotować. W ramach treningu miałam 3 loty. Dwa lądowania poza polem branym pod uwagę podczas zawodów (mistrzem celności to nie jestem ;) ), a ostatnie ….. z wiatrem.

Lot szybocem za wyciągarką

A było to tak. Słońce chyliło się ku zachodowi, więc miał to być jeden z ostatnich lotów tego dnia. Naprężenie liny, szarpnięcie szybowca, zatrzymanie szybowca, kolejne szarpnięcie, wrażenie że koło przejechało po linie, szybowiec rusza i czujemy jak nas lekko obraca. Instruktor od razu nas wyczepił, ale to nic nie dało – lina zaczepiła się o kółko. Słyszę jak mówi przez radio „Będzie awaryjne cięcie liny, będzie awaryjne cięcie liny”. Brak odpowiedzi w eterze (czy na pewno nas słyszą?) spowodowała, że czarne myśli przemknęły mi przez głowę. Na szczęście po kilku manewrach wykonanych przez instruktora lina spadła a my wylądowaliśmy z wiatrem. Teoretycznie tego typu sytuacje ćwiczymy podczas szkolenia i jest procedura na lot z niewyczepioną liną. Niemniej jednak takie zdarzenie, gdy dzieje się naprawdę jest ogromną lekcją i jednoczenie sprawdzianem dla pilota – ułamki czasu na decyzję, którą praktycznie można podjąć tylko raz. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – na szczęście leciałam z doświadczonym instruktorem, który profesjonalnie zareagował i bezpiecznie wylądował.

To wydarzenie uświadomiło mi, jak niebezpieczne może być szybownictwo – wsiadając do szybowca nie myślimy o tym, co może się stać (i dobrze, bo takie myśli popsułyby całą frajdę z latania), ale musimy zawsze być gotowym i wiedzieć jak zareagować, gdy coś nagłego i nieprzewidzianego się stanie. Bo od tej wiedzy zależy nasze życie.

Sobota – zawody na celność lądowania

W ramach konkursu mieliśmy do wykonania jeden lot, którego celem było wylądowanie jak najbliżej wyznaczonej linii. Nie wystarczyło po prostu wylądować, oceniana była też technika podejścia do lądowania oraz sam sposób przyziemienia – tak więc żadne ześlizgi i inne sztuczki nie były dozwolone.
Należało wylądować prawidłowo – dokładnie na dwa punkty. Poleciałam dziewiąta. Podczas lądowania trafiłam w obszar objęty konkursem – to już jakiś sukces ;) Co więcej – miałam 1,3m od wyznaczonego miejsca – najlepszy wynik do tej pory! Jednak moja radość trwała krótko, bo komisja obserwująca lądowanie z bliska stwierdziła, że najpierw przyziemiłam płozą, a dopiero potem kółkiem i zostałam zdyskwalifikowna. Damn It!

Update: Jak się okazało, zdobyłam 18 miejsce na 30.

Po zakończeniu zawodów wyniki przedstawiały się następująco:

Najlepszy wynik – 0,9m od wyznaczonego punktu – osiągnął Dariusz Deptuła, przedstawiciel Aeroklubu Zagłębia Miedziowego, drugie Norbert Kiepurski z wynikiem 1,3m wyszkolony w ośrodku szkolenia lotniczego BB Aero i trzecie miejsce Marek Sidorczyk z wynikiem 1,6m – przedstawiciel Aeroklubu Wrocławskiego.

Mimo dyskwalifikacji w zawodach, dzień był bardzo udany – „na pocieszenie” poleciałam z moim ulubionym instruktorem na lot samolotem ultralekkim, aby zrobić kilka zdjęć z góry – lecieliśmy obok startującego i lądującego szybowca, a ja pstrykałam zdjęcia. Zdjęcia udały się wyśmienicie, a nasze lądowanie też wzięło udział w konkursie, gdyż lądowaliśmy z wyłączonym silnikiem (w końcu to zawody szybowcowe) :) – wynik 4.6m


Niedziela – loty szybowcowe dla przyjemności

W niedzielę pojechałam na lotnisko w celu zaliczenia zadania na celność (AIV/1). Po piątkowych atrakcjach byłam wyjątkowo zestresowana, dostałam też instruktora, z którym nie jeszcze nie leciałam, co zwiększyło mój niepokój. Po walce ze sobą postanowiłam stawić czoła potworowi ;)

Pierwszy lot – nie było tak źle ;) Widzialność na górze słaba, ale lotnisko widać :) Na drugi lot mam lecieć sama. No to lecę. Start – jak zwykle tropię węża, czy w końcu się tego nauczę? Lądowanie OK, aczkolwiek nie byłam zadowolona z tego lotu – mój wrodzony perfekcjonizm tu nie pomaga ;) Widzialność się pogarsza, więc odmawiam kolejnego lotu samodzielnego.

Po jakimś czasie instruktor mnie woła – „Agnieszka, szybko, ubieraj spadochron, coś Ci pokażę„. Nie pytam co, tylko grzecznie się ubieram. Lecimy. Start …. i nagle jesteśmy nad chmurami! Piękne słońce przed nami, a parę metrów pod nami dywan z białych baranków. Oniemiałam z zachwytu. Dla takich chwil warto uczyć się latać – są bezcenne. Lataliśmy sobie nad tymi chmurami z prędkością ekonomiczną, aby jak najdłużej podziwiać te widoki.

Weekend był mega udany, wiele mnie nauczył, obfitował w emocje od wielkiego stresu do wielkiej radości – tak, szybownictwo jest piękne!

 

 

 

Zobacz także:


Leave a Reply